Wyjazd do Peru okiem Oli Drzewieckiej – plantacje, cuppingi i Lima, która porywa

Wyjazd do Peru okiem Oli Drzewieckiej – plantacje, cuppingi i Lima, która porywa

,
Następny wpis Poprzedni wpis

Wyjazdy originowe to coś, o czym marzy wiele osób pracujących w kawie specialty — możliwość zobaczenia upraw na żywo, poznania producentów i spróbowania kaw w miejscu, w którym powstają. Dla nas w COFFEE PLANT to również sposób na rozwój ludzi, którzy tworzą markę. Ola Drzewiecka, która na co dzień pracuje z kawą i sensoryką, wróciła niedawno z Peru jako jedna z trzech osób reprezentujących Polskę. Opowiada, jak wyglądał wyjazd, na czym polegały spotkania z plantatorami, co ją zaskoczyło i dlaczego Lima przypomina… Berlin nad oceanem.

Zacznijmy od początku: jak w ogóle trafiłaś na ten wyjazd i kto go organizował?

Organizatorem było PROMPERU, czyli rządowa instytucja zajmująca się wspieraniem lokalnych producentów. Wysyłasz formularz, opisujesz firmę i czekasz. Po trzech tygodniach dostałam wiadomość: zapraszamy do Peru. Wyjazd był skierowany do palarni, importerów i dystrybutorów z całego świata. Byli ludzie z Europy, Korei, Australii, Stanów, Bangkoku, Chile… Bardzo międzynarodowa grupa. Z Polski pojechały trzy osoby, w tym ja.

Jaki był cel wyjazdu?

Chodziło o połączenie plantatorów z potencjalnymi kupcami. Mniejszych, większych — wszystkich, którzy chcą wejść w świat specialty. My jako palarnia mogliśmy poznać tych ludzi, spróbować ich kaw, zabrać sample i sprawdzić je później w Polsce. To dla nich ogromna szansa, bo realia życia w Peru są trudne, a bezpośrednie relacje pozwalają im zaistnieć na rynku.

Najważniejsze pytanie: czy piłaś dobrą kawę?

Tak — i to sporo. W Limie naprawdę mnie zaskoczyło, że dobra kawa była wszędzie: w cukierniach, lodziarniach, warzywniakach. Często przy ekspresie stała tabliczka z imieniem farmera, wysokością upraw, regionem. Jak w kawiarniach specialty, tylko że… w zwykłych sklepach.

A jak parzą kawę?

Po swojemu. Dużo więcej wody niż my. Te same 18 g kawy potrafią zalać podwójną ilością wody. Przelewy wychodzą bardziej wodniste, ale wciąż smaczne. W regionach wiejskich parzą głównie w French Pressie, z ziaren, które często są odpadami po sortowaniu — więc jakość jest dramatyczna. Ale kiedy trafisz do dobrej kawiarni, wszystko zmienia się o 180 stopni.

No właśnie — jak wyglądały kawiarnie specialty w Limie?

W Limie to po prostu kawiarnie. Miasto jest ogromne i różnorodne. Jak trafiłam do dzielnicy Miraflores, to pomyślałam: Berlin nad oceanem. Full kawiarni, fajne jedzenie, hipsterski klimat. Trafiłam do jednej kawiarni — Millimetrica — i zakochałam się. Ludzie, klimat, obsługa, karta podzielona na plantacje, profile, wysokości. Przelew nie był najlepszy w życiu, ale wróciłam tam następnego dnia, bo miejsce było genialne.

Jak odebrałaś Limę jako miasto?

To są dwa światy. Pierwszy hotel był koło lotniska, w biedniejszej dzielnicy — trudno, niebezpiecznie, domy bez okien, kartony zamiast szyb. A potem Miraflores: ocean, parki, restauracje, pełno kawiarni. Czułam się jak w europejskim mieście, tylko że z klifami i falami pod nosem. Peru to ekstremalne kontrasty i warto to wiedzieć przed wyjazdem.

fot. Google - Miraflores

 

Jak wyglądał harmonogram i zwiedzanie Peru?

Po jednej nocy w Limie polecieliśmy do Chachapoyas — regionu wyżej położonego, dużo biedniejszego, z trudniejszym dostępem do wszystkiego. Tam odbywały się targi i cuppingi. Producenci z całego kraju przyjeżdżali do instytutu, rozstawiali stoiska — jak festiwal kawy, tylko że originowy.

Następnie mieliśmy cały dzień spotkań z plantatorami — co 15 minut ktoś siadał przy naszym stoliku, opowiadał o swojej kawie, historii, produkcji. Bardzo intensywne, bardzo wartościowe.

Odwiedziliście też farmę, prawda?

Tak, ale po zbiorach, więc nie widzieliśmy samego procesu obróbki. Za to spędziliśmy cały dzień z rodziną, która nas gościła. Jedliśmy śniadanie i obiad z produktów, które sami uprawiają: ryż, awokado, kurczaki, banany. Jakbyś była w domu, nie na wyjeździe służbowym.

Czy farmy były rodzinne, wielopokoleniowe?

Głównie tak. Bardzo często słyszysz: dziadek, ojciec, syn — ta sama plantacja. Ale spotkałam też dwudziestokilkulatków, którzy dopiero zaczynają. Dla nich największym wyzwaniem jest… przebić się. Bo jeśli cała okolica ma plantacje od pokoleń, to ciężko wystartować od zera.

Czy młodzi farmerzy pracują inaczej?

Trochę tak. Częściej eksperymentują z obróbkami. W Polsce takie profile jak anaerobic czy kofermentacje są popularne, ale w Peru to dopiero wchodzi. I młodzi właśnie próbują tym się wyróżnić.

Czy to prawda, że na plantacjach nie mają ekspresów?

Nie ma. Większość parzy w French Pressie. W hotelu był ekspres automatyczny, ale mieli tam ziarna… dosłownie odpady po sortowaniu. Czarne, spleśniałe, defektowe — to trafia na rynek lokalny. Specialty to dla wielu produkt eksportowy, nie codzienny napar.

To jak to jest z eksportem. Gdzie głównie eksportują się kawę z Peru?

Najwięcej idzie do USA, Niemiec i Korei. Do Europy bezpośrednio trafia niewiele — częściej przez dystrybutorów. To pokazuje, że Peru ma ogromny potencjał, ale droga do rynku specialty jest trudna.

Co najbardziej zaskoczyło Ciebie w całym wyjeździe?

Ludzie. Wszyscy mówili, żeby uważać, że jest niebezpiecznie, że kradną — a okazało się, że są niesamowicie mili. Czasem aż za bardzo, bo każdy chciał zdjęcie z „gościem z Europy”, ale w codziennych sytuacjach naprawdę pomagali.

Czy takie wyjazdy mają sens dla palarni specialty? Jak oceniasz samą organizację?

To ogromna inwestycja Peru — pokryli wszystko: loty, noclegi, logistykę. Na pewno buduje ich wizerunek i daje realne szanse producentom. Dla nas, palarni, to bezcenne: możesz zobaczyć, jak wygląda origin na żywo, poznać tych ludzi, zrozumieć ich pracę.

Gdzie pojechałabyś następnym razem?

Ekwador — zawsze. To moje kawowe marzenie.

A czy była jakaś kawa, którą szczególnie zapamiętałaś na tym wyjeździe?

Na cuppingu jedna próbka od młodej dwójki farmerów była świetna — ich najlepszy sample, który chcieli pokazać światu. Zabrałam ją do Polski. Reszta była niestety dużo słabsza.

Ale jeśli mam wskazać doświadczenie, które zostanie ze mną na dłużej — to kawiarnia w Limie. Kontakt mam do dziś.

Dodaj komentarz

Komentarze muszą zostać zatwierdzone przed publikacją.